sobota, 12 września 2009

Laguna 69 i rowery




09.09.09- ale data. Wibieramy sie na zwidzanie jeziorka 69, o 6 pobudeczke i pan zabiera nas taksoweczka 3 godzinki dorgi, takie drogi, ze raczej zapomniaj o spaniu...kawalek drogi byl nawet calkiem calkiem ale wtedy pan taksowkarz niespodziewanie zabiera nas na uliczke rownolegla do tej dobrej, by wktrotce z powrotewm wrocic na glowna..hm..podejrzane..pytam dlaczego...a no bo tam czeto poliscja stoi i zeby nie placic agencji za wyjazd z miasta...( ponoc 150 soli na dzien, my mu placimy za calodniowy kurs 130???) albo raczej zeby nie musiec placic lapowki...pewne ze policja wziela by w lape jakies 20/30 soli wiec lepiej zjechac po co palcic..nam bez roznicy w sumie...ach ta korupcja... Docieramy do szlaku po drodze dwa przecudne jeziorka Laguna Chinancocha i Laguna Orconcocha koloru bosko niebieskiego, turkusowego, emeraldfowego..??! i 3 godzinny szlak w gore...ja jak zwykle na koncu..co z ta moja kondycja..ale jak docieramy juz niezle zmeczenie to troche zawod, takie male szare oczko..ale nie nie nie jeszcze godzina do gory do 69...wiec w droge, warto bylo!!! pieknie ale lodowata woda, noge zamoczylam to az sama wyskoczyla.
Dnia kolejnego po wyprawie nalezy Nam sie odpoczynek, z MAthijasem wybieramy sie do pobliskich banos, czyli niby goracych zrodel...to co zastajemy to jakies nieciekawe wanny do ktorych mozna nalac sobie wody, pasujemy za to jest basen z jakas taka pomaranczowa woda, pisze z elecznicza to sie popluskac mozna, 20 basenikow i ciao. No i necik potem, udalo mi sie z Dudziczka pogadac, sorki ale nie moglam zostac dluzej ale moze sie uda jakos niedlugo, tylko co wchodze na gmaila to jakos nikogo nie ma. DObrze rozumeim pracujecie ciezko!:)
No i w piatek co tu robic, Ewa sie wybiera na 4 dniowy trek Santa Cruz w Cordiliera Balnka, ja pasuje. Mathijas to zapalony rowerzysta...tez bym wypozyczyla rower ale przeciez nie dotrzymam mu tempa. No dobra decyduje sie podjechac kawalek busem i wtedy go spotkac i wtedy razem powolutku...mialo byc wiecej gorki w gore busem i kawalek rowerem, wyszlo inaczej...Ok wiec najpierw pod ta gorke lokalnym busikiem, rower na dachu, z sama tutejsza ludnoscia, kiedy odjedziemy nie wie nikt, trzeba przeciez poczekac az sie busik zapelni, pewnie kolega dotrze przede mna jak jeszcze bedziemyt czekac.Ale te busiki jak dla karzelkow, nie dosc ze trzeba uwazac na glowe to nogi ledwo sie mieszcza, jak taki Mathijas wczoraj sie zmiescil to chyba niezle wwiercal kolana pani naprzeciwko hehe A tu jeszcze na srodku zmiesic sie przeciez worek ziemniakow i jakiejs kaszy, normalnie tor przeszkod.Normalnie uwielbiam te przejazdzki lokalnymi busikami z autochonami, panie w kapeluszch, swoich stojnym spodnicach,panowie tez i w eleganckich koszulach zwykle, probuje podsluchac o czym sobie rozmawiaja, ale w Ketchua, to ichni jezyk uzywany przez wiele osob w Andach wiec nic a nic nie kumam.I te storjen panie z dzieciaczkami na gankach, no slodki widok i tak kolorow poubierani.Pachnie lasem i..beznyna..zawszelubilam ten zapach benzyny jeszcze jak tata mial malucha pamietam, hehe .Jestesmy z Mathiajsem prawie na rowni na miejscu spotkania no to w droge, ma byc okolo 40 min pod gorke, chyba poradze...(dzieki Gosia za male cwiczenia rowerowe przed wyjazdem, z rowerem z nieprzykreconym kolem).
O korwa, przepraszam za przeklenstow ale przepisuje z kalendarza wiec musialo byc zle...nie myslalam ze bedzie tak ciezko...2,5 godziny zabiera nam jazda na gore (wzieliosmy inna droge niz na mapie) Koelga na luzaku ja kilka razy musze zsiasc mimo ze nie jest az tak stromo i w instukcji otrzymalam,ze nalezy pwoli zeby sie nie zasapac inie zsiadac z zadnym wypadku tylko powolutku zlapac oddech i brnac do przodu...ale sie zmachalm, ledwo zipie...teraz w dol chyba pojdzie latwiej...W dol po tychkamieniach, ale nas wytrzeslo, dupa boli....ale satysfakcja z dzisiejszej wycieczki jest, fajnie taks ie pozytywnie zmeczyc!:)
Ale w zwiazku z tym zakupuje na jutro bilet do Trujilo , tam plaza na pare dni, nalezy sie kolejny odpoczynek!:)

czwartek, 10 września 2009

Huaraz- Cordilliera Blanca




Z samego rana kolo 6 docieramy do Huaraz, oczywiscie zupelnie niezorganizowani, zadnego noclegu o to wczesnie dosc, ale bez obawy...juz na terminalu czekaja naganiacze, koles zaprowadza nad do pokoi goscinnych blisko centrum, pokoj ladny czysty z lazienka, 15 soli od osoby bierzemy i widokiem z okna na najwyzsza gore Peru- szczyt Huaskaran, okolo 6800m, kolejnych pare godzin snu potrzebne od zaraz. Po przebudzniu sniadanko w centrum i co by tu robic, sjesta wiec wszystko pazamykane, udajemy sie lokalnym autobusikiem, z Paniami w oryginalnych kapeluszach do ruin Willachuain...okazuja sie dwoma starymi budynkami z kamieni na krzyz, nic ciekawego, maly chlopiec Franklin daje Nam male tour po hiszpansku, wiec nic nie rozumiem ale za to przemily spacer z powrotem, jakies dwie godzinki lokalnymi dorgami przez wioski nad rzeczka, po drodze kozki, swinki, owieczki itp. Wieczorem bukujemy taxe ( jak bogaci amerykanie ale prawie tyle samo co busy a na 3 godzinna wyprawe wygodniej i tak trza wstac o 6..) na jutro, idziemy na caly dzien na trekking nad Lagune 69- nic pikantnego nie ma w tej nazwie, z s`podziewalam sie jakiejsc ciekawej historyijki a tu nic ponoc 69 jezior w okolicy toc i wszytko ...hehe