sobota, 3 października 2009

Pisco- trzesienie ziemi- robole z wlasnej woli!!

Trafilam na kolejny wolontariat. Wspaniala pozarzadowa organizacja zalozona przez mlodego Amerykanina chcacego pomoc...Pisco sin Frontieras...
Ci wszyscy mlodzi ludzie (rozna ilosc w zaleznosci od czasu 15'70 osob pracuja cezko fizycznie dajac z siebie wszystko zeby pomoc ludnosci Pisco. W 2007 roku miasto zostalo w 70 % zniszczone przez trzesienie ziemi...a mieszkancy od 2 lat usiluja je odbudowac w miare mozliwosci, organizacja ma bardzo malo mozliwosci pomocy finansowej, chyba ze znajda sie sponsorzy na poszczegolne projekty ale chetnych do pracy mlodych ludzi nie brakuje...Miasto no coz w oplakanym stanie, obszar po katastrofie..ruiny, rudery, skazona woda)nawet lokalni nie pija wody z kranu) nawet na kaluze trzeba uwazac....
Jak ta oranizacja dziala i trzyma sie kupy to naprawde zagadka, kasy brak, hostel dla wolontariuszy w srednio dobrym stanie, brakuje kaski, narzedzi, okularow ochronnych a jednak pra do przodu..wszyscy pelni entuzjazmu pracuja jak dzicy...pot sie leje ze koszule mozna wycizkac, rozbieramy sciany, rozbijamy podlogi wywozimy gruz taczkami, jednym slowem praca wre..DOsc sie zdziwilam jak pierwszgo dnia zobaczylam taka chatke a po naszym dniu pracy chatki nie bylo...no nic ciezko, troche sie oszczedzam coby plckow nie przeciazyc ale az milo popatrzc z jakim zapalem wszyscy chca tu pomoc...iwow!!to naprawde zaslugujace szacunku przdsiewziecie mlodych ludzi i straszych tez..po pracy wszyscy wracaja z usmiechem na twarzy by wczesnie polozyc sie bo jutro kolejny dzien. Kazdego dnia jest po kilka projektow na ktore mozna sie zapisac rano, wiec zwykle demolka, ale tez szkola, budowanie lazienek i inne czyli jak sie zmeczysz jednago dnia kolejnego mozna cos lzejszgo sprobowac...
No nic poki co plan ze zostane na tydzien ale moze sie przeciagnac cos czuje...zwlaszcza ze na rogu jest pani co sprzedaje ciastka...czekoladowe, jak murzynek babci Krysi, waniliwe..po ciezkim dniu pracy nalezy sie!!no i znow fajni ludzie...jest paru angoli co sie upijaja co noc ale reszta to zrelaksowani ludzie o dobrych serduchach, artysci, muzycy, poeci, zaglezy ogniami, luzacy, kujoni, byli bankierzy, studenci, kucharze..i nawet chlopaczek jeden z Polski jest...no wiec ok ide po ciastko czekoladowe, dzis bez pracy ale niedziela wiec tez sie nalezy hehe

środa, 30 września 2009

Kupilam beben!

Hej sorki, zasiedzialam sie na farmie, wielka fiesta byla, duzo muzyki, spiewy, pyszne jedzonko, dwoch mistrzow spirytualnych przyjechalo, dwoch moich ziomali zrobilo preinicjacje z Harry Krishna, ja jeszcze nie:)
Za to ja kupilam beben, to nie do uwierzenia jak Ci ludzie podrozuja, kompletnie bez kaski, dzis jeden devotee Harre Krishna ktory mieszka w Argentynie a nie ma grosza przy duszy usilowal sprzedac swoj beben zeby wrocic do domu wiec sie zlitowalam, teraz mam duzy plecak, namiot(ktory podarowaly mi dwie amerykanki), maly plecak i beben...hmmm..ciezka sprawka!:)
Moze jutro nadrobie nieco opowiesci z zycia z drodze...chyba ze jutro uderze na kolejny wolontariat tym razem do Pisco budowac domy...albo bede sie uczyc gry na bebnie:)hmm...Pozdrowionka!!!