niedziela, 10 października 2010

Chapala






W koncu robimy sobie turystyczny dzien z dala od Gulalajary, nie bardzo z dala ale udajemy sie jakies 40 km za miasto do miejscowosci Chapala nad najwiekszym jeziorem w Meksyku ale za to kurczacym sie w zadziwiajaco szybkim tempie, ponoc ekosystem zostal bardzo zachwiany jak zona jednego z prezydentow miasta postsanowila sporwadzic tu lilie..zeby wygladaly ladnie ale...no coz jakos sie przyjely pieprzac caly naturalny mechanizm jaki natura sama sobie wymyslila...tak to jest jak czlek ingeruje w mame ziemie...
No ale nic wioska w koncu kolorowe domy, ryneczek pelen sprzadwcow sandalow, koszuleczek, kokosow, chipsow i znow owocow z chile i limonka..juz powoli sie przyzwyczajam i do tej mieszanki...i ladny deptaczek nad jeziorkiem..by sie wskoczylo i pomoczyla weszlam nogami gorac a woda jak zupa..ale nikt sie tu nie kapie..Wyobrazam sobie jakby bylo u Nas nie bylo gdize sie zmiascic z recznikeim ale tu nie...dziwne...tloczno tu za to niesamowicie ponoc to popularne weekednowe miejsce dla mieszkancow miasta, duzo tez gringo amerykanow co se tu zamieszkali na emeryturze i generalnie tlum na deptaku i wszedzie a dodatkowo trafiamy na jakis zjazd motocyklowy wiec wszedzie glosno...ale mi sie podoba za to Andres chce juz jechac...ale czemu tu tak fajnie..jeszcze troche chce ale ok...to jedziemy dalej...

1 komentarz: