środa, 2 września 2009

Naturalne zycie!





Pouzupelniam jak wyjade z farmy, zbyt tu blogo zeby za dlugo przesiadyweac na necie...zreszta teraz godzinka drogi przede mna z powrotem do Finki Harry Kriszna.
Dalej mi sie podoba, ale trzeba sie ruszyc...jutro chyba do Limy i bede slac paczke do domu, nie moge jezdzic z takim bagazem i aparat tez...bo go tu nie naprawia, coz przynajmneij pare kilo mniej na plecach hehe
Zycie z zgodzie z natura, blisko morza, wokol zieleni, wegetarianizm, medytacja, wszystko spokojnie powoli, bez stresu bardzo mi odpowiada, mam tu takie zupelne przeciwienstwo Londynu... nikt nic nie musi, czas...typowo polodniowo amerykanski (staram sie przyzwyczaic) tzn. np jak jedziemy do miasta tzn ze moze za godzine ruszymy albo wiecej, nikt nie wie dokladnie kiedy..wiec wszyscy siedza i sie razem smieja... Wczoraj wyprawa na sasiednia farme kwiatowa gdzie mozna wykapac sie w malym jeziorku, gospodarz przyjmuje nas z najwieksza goscinnoscia, czestuje pisco( ichniejszy alkohol) i herbatnikami, obdarza nas kwiatami i ziolami i zaprasza do siebie kiedy tylko bedziemy chcieli.(dawno nie spotkalam sie z taka goscinnoscia, czy u nas z biegiem czasu nie zacieraja sie nieco takie zwykle proste czynnosci i zachowania jak przyjmowanie gosci, nawet tych niezapowiedzianych..chyba za bardzo pedzimy wszedzie...) Ja osobiscie jeszcze ciagle nie moge sie do konca zrelaksowac.. ciagle mysle gdzie jechac dalej co z aparatem..ale przeciez w praniu wszystko wyjdzie! Zona Segnora de La Mata, obdarowuje mnie kilkoma poteznymi liscmi aloe vera, nieco sobie przypieklam skore na buzi, pielac truskawki i tlumaczy jak przygotowac roztwor. Na nac uciate lsicie aloe very zostawiam w wodzie ( bo jest w nich duzo ...ups zapomnialam) i rano woda jest koloru czerownawego, wode wylewam, liscie obieram i misuje w mikserze z woda dla mnie Mama Santa nasza kucharka, ale zdorwa misktura do wypicia przed sniadankiem, sama natura a po polodniu zrobie sobie oklad na buziola zmiskwana aloe vera z marchewka i bedzie buzka jak pupcia niemowlaczka!:) takie to naturalne zycie. Wracamy z farmy brzegiem morza, tu oprocz tych ton smieci blogo i oprocz paru po drodze wyrzuconych na brzeg cial...2 foki i 2 delfiny a tak sie wczoraj cieszylam, jak widzialam dwa delfinki skaczace przy brzegu a moze to one teraz tu martwe lerza..smutne ale coz ocean nieprzewidywalny jest!
Wieczorem szanti...spiewamy maja mantre ("gran oracion") Harre Krishna, Hare Krishna, Krishna Krishna, Hera Hare, Hare Rama, Hare Rama, Rama Rama, Hare Hare..i czytanie ...Bhagavad Guita (ichnia najwazniejsza ksiaga, oc wieczor czytamy jakis fragment i ptoem jest tlumaczenie) wyklad na temat roznych rodzajow jogi i wegetarianizmu, cos w tym jest...
Przede wszystkim podoba mi sie ze jest tu czas na refleksje i nie ma pospiechu, przydaloby sie jeszcze pare dni moze worce sie jeszcze potem sie zrelaksowac na troche!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz