piątek, 4 września 2009

Lima po raz 3!



Chyba zaczynam sie przyzwyczajac do tego miasta. Obudzilam sie o 7 jak na joge, mam nadzieje ze to minie bo tu nie ma co robic o tej godzinie, wszystko pozamykane a w dormie spia inni wiec nawet nie da rady swiatla zapalic..i poczytac. No nic najpierw goraca czekolada w jakims lokalnym barsze za zeta, i dalej musze wymienic czeki podrozne( zostaly mi 4 sole..malo:) i tu to do czego ciezko sie przywyczaic czekam w banku godzinke prawie...bo tuis ei nikt nie spieszy przeciez, ale na szczescie puszczaja na ekranach przy koejce ukryta kamere to wesolo czekajacym przynajmniej!:)
A zaczelam przyzwyczajac sie do tego baku rozkladow, wszedzie wciskajach sie autobusow, tu trzeba byc specem zeby kierowac...autobusowych krzyczacych kierunek jazdy i napisow z boku pojazdu (ciagle jeszcze zapominam ze musze sie schylac- auu) , wszedzie korki...gorzej niz u As serio ale to i wieksze miasto jest..
Dzis muzeum...de Nation, 3 autobusy i ponad godzina w korasach..Ciekawe wyroby ceramiczne, wazy instrumenty muzyczne, tkaniny wyroby ze zlota i srebra, maty, drewniane szkatuly, posazki bogow...i wiele innych. Dla mnie najciekawsze 6 pietro, wytawa fotografii, zdjecia terroru jaki mial miejsce w Peru w latach 1980-2000, zabojstwa, bunty, protesty, zorganizowana przestepczosc, terrorystyczne organizacje, MRTA, i Shining..?, 69000 osob zabitych..bardzo drastyczne zdjecia ale ciekwie dowiedziec sie wiecej o historii Peru...niestety o 5 mnie wyrzucili, a w Lonely Planet bylo ze do 6...znow okazal sie byc Lonely Lier...teraz po aparat i wyslac paczke do domu nie chce mi sie dzwigac wszystkiego..
Alez ta Lima jest ogromna, dopiero podrozujac w rozne je czesci zdaje sobie sprawe jakie ogromne to miasto i jak bardzo staje sie podobne do miast europejskich, bogate dzielnice, budynki bankow i korporacji, pospiech, spaliny, kobiety stylowe, gajery..panie sie tak stroja, szpilki, kolzyki, obcisle bluzeczki..oczywiscie tylko CI ktorych na to stac... ze az mi glupio w moich turystycznych sandalkach...ale uwaga teraz zapodam...wg Krishny wszyscy jestesmy duszami i nie nalezy przykladac wagi do tego co materialne to co ja sie bede sandalkami na skarpetach przjemowac:)
Tylko coz gringo ze mnie ewidentne, niech wszyscy panowie przestana mnie witac wszedzie, Ola, Ola...coca cola!!
Ale zbieg okolicznosci, szukalam wczoraj wytlumaczen pewnych symboli..zdradze, ze zastanawiam sie nad tatuazem...a wieczorem poznaje kolesia, ktory zajmuje sie projektowaniem tatuazy...wow to znak chyba!! tego samewgo dnia, tak po prostu...dziwne...
05.09.09 Znow wczesna pobudka...spacer po ciastko, wszystko inne zamkniete..:) i w hostelu przy kawie spotykam parke milych polakow, Ale i Marcina, polecja odwiedzic Boranco, bardzo Bohemowa dzielnica Limy, wiec jest plan na jutro!Ale mam dzis napiety dzien same spotkania i kto by pomyslal w miescie ktorego nie znam i nie mam tu nikogo a jednak...o 11 z Andresem i Matijasem i Amerykanka ( z mega denerwujacym akcentem Robin) przy kosciele na placu glownym, w celu zwidzania muzeow, przyjechali na polodniowo amerykanskim czesie oczywiscie...kolo 12, wiec powoli a muzeum sztuki nieczynne remont, i za pozno na kolejne bo o 16 z Synne coby przekazac jej aparat i wieczorem z Ewa i moze z kolega tatuazytom. Po drodze przypadkowo spotykamy zarzadce farmy, tak po prostu spotkac kogos przypadkowo na ulicy w Limie...zaczynam sie czuc jak u siebie:)no moze oprocz tego ze dzieciaki robila dzis ze mna wywiady jako z turystka na projekt szkolny, i znow zagadal mnie jakis typ, czy Oni nie rozumieja ze to ze mam jasniejsze wlosy nie znaczy ze chce z kazdym rozmawiac, moze po prostu chce posiedziec sama...ufff..irytujace... czas uciekac, hehe
06.09.09 Matias i Andres jada do Mialflores i z powrotem na farme, nie wiem czy wspomnialm ze Mathhias blondyn ze zdjecia jest glucho niemy wiec sie poslugujemy do porozumiewania migowym jezykiem...jutro jade z nim do Huaraz, wyzwanie, bo dizs np. pomieszalam gdize sie chcia umowic i chlopaki czekali na siebie przez godz. w innych miejscach, ma nadzieje z ena jutro jestesmy dobrze umwoieni..ucze sie jezyka migowego, ciekawe zajecie...
Ja z nowo poznana parka z Polski Ala i Marcinem, wybieramy sie do dosc bogatej dzilnicy Limy nad morzem Boranco i Milaflores, z Ala prubujemy tutejszego Ceviche ( ta sama potrawa co probowalm wczesniej w CHile) ale tu ceviche mixto, czyli nie tylko ryba ale i inne owoce morza, kalamary, osmiornica, scallops wszystko marynowane z cebulka i papryka w soku z limonki...ciekawe, nawet dobre dla mnie troche za ostre...zapisalm przepis sprobuje zaserwowac po przyjezdzie!( jakie u proba...???)i kupuje nowy aparacik , tym razem mala cyfruweczke coby nie dzwigac i samej to bezpieczniej z malym mysle sobie...Lumix! laduje jutro wyprubujemy:)
Czas pozegnac Lime, jedyne czego nie znalazlam a chcialam, to rzezba Francisca Pizzaro (konkwistador hiszpasnski Peru)na koniu, ktora niegdys stala na srodku Plaza de Armas ale zostala przeniesiona gdyz dupsko konia bezczelnie wystaswione bylo na katedre...na mapce zaznaczone nowe miejsce w rogu przodem do katedry ale nie znalazlam..

2 komentarze:

  1. heja:)
    choc nie jestem zwolennikiem tatuazy to jakbym mial kiedys zrobic to tylko podczas takiej wlasnie podrozy. a na zajecia jogi przyjde:)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. ale masz fajnie Siwa... :) a ja wróciłam od wczoraj do pracy - fajnie :) ale smutno też bez Kazika... pzdr

    OdpowiedzUsuń